Józef był sprawiedliwy – i właśnie dlatego nie zastosował Prawa. Brzmi jak paradoks? To klucz do zrozumienia, czym naprawdę jest sprawiedliwość.
Paradoks sprawiedliwości
Ewangelista Mateusz widzi w Józefie męża sprawiedliwego. Pisze to wprost, jakby chciał, żebyśmy na to zwrócili naszą uwagę: „Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie.” (Mt 1,19). Sprawiedliwy – i zaraz potem mowa o tym, że nie chce jej zniesławić, że zamierza oddalić ją po cichu. A przecież Prawo nakazywało coś zupełnie innego. Księga Powtórzonego Prawa mówiła jasno: kobieta, która dopuściła się cudzołóstwa w okresie zaręczyn, podlega karze śmierci przez ukamienowanie (Pwt 22,23-24). Maryja była zaręczona z Józefem, więc prawnie już była jego żoną, a nosiła w sobie dziecko, którego on nie spłodził. Józef powinien był ją oskarżyć publicznie, wytoczyć proces, “zastosować paragraf”. Miał rację. Miał Prawo po swojej stronie. Był sprawiedliwy i właśnie dlatego nie zastosował litery prawa.
Jak to możliwe, że człowiek, który nie wykonuje Prawa, może być nazwany sprawiedliwym? Dla nas, wychowanych w kulturze prawnej, gdzie sprawiedliwość kojarzy się z paragrafem i sądem, to brzmi jak paradoks.
Sprawiedliwość, która szuka Boga
Może dlatego, że hebrajskie słowo tsaddiq, które Mateusz tu przywołuje (po grecku dikaios), znaczy coś więcej niż „legalista” czy „człowiek trzymający się przepisów”. W tradycji biblijnej tsaddiq to człowiek w relacji z Bogiem, ktoś, kto szuka Jego woli – nawet wtedy, gdy litera Prawa milczy albo prowadzi do niesprawiedliwości. To nie człowiek, który mechanicznie wykonuje przepisy. To człowiek, który wie, że Prawo ma prowadzić do Boga, nie zastępować Go.
Józef stanął przed sytuacją, której Prawo nie rozwiązywało w sposób zgodny z tym, co czuł w sercu. Prawo mogło rozwiązać tę sytuację – przez oskarżenie, przez publiczny proces, przez zniszczenie Maryi. Ale Józef wiedział, że litera może zabić. Szukał woli Bożej, szukał drogi, której paragraf nie opisuje. I czekał na odpowiedź, której sam sobie dać nie potrafił.
„Nie bój się” – słowa dla lękliwych
I odpowiedź przyszła. Anioł zjawił się we śnie i powiedział: „Józefie, synu Dawida, nie bój się przyjąć Maryi, swojej małżonki. Albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” (Mt 1,20). To zdanie – „nie bój się” – mówi wszystko. Bo Józef bał się. Bał się tego, czego nie rozumiał – Maryja brzemienna z Ducha Świętego, jak to możliwe? Bał się opinii ludzi – co powiedzą sąsiedzi, rabin, rodzina? Bał się odpowiedzialności – przyjąć Maryję to wziąć na siebie ojcostwo dziecka, które nie jest jego, nazwać je, włączyć w swoją linię, stać się ojcem Mesjasza, choć nie wiedział jeszcze, co to w praktyce oznacza.
Ale lęk nie dyskwalifikuje. Józef bał się – i mimo to wstał. To jest właśnie odwaga sprawiedliwego: „nie wiem, boję się, ale ufam – i wstaję”. Bo prawdziwa sprawiedliwość kosztuje. Łatwiej byłoby zastosować literę Prawa, zrzucić odpowiedzialność na paragraf: „tak jest napisane, więc tak robię, nie moja wina”. Łatwiej byłoby uciec, oddalić Maryję i zniknąć: „to nie moja sprawa”. Józef nie zrzucił odpowiedzialności na nikogo. Przyjął to, czego nie rozumiał, przyjął to, co go przerastało, przyjął to, co kosztowało. Bo szukał woli Bożej i miał odwagę zaufać, że Bóg wie lepiej.
Jezus i Emmanuel – dwa imiona, jedno zbawienie
Anioł powiedział mu dalej: „Porodzi Syna, a ty nadasz Mu imię Jezus, bo On zbawi swój lud od ich grzechów” (Mt 1,21). Jezus – po hebrajsku Jeszua, co znaczy „JHWH zbawia”. Ale Mateusz zaraz potem cytuje Izajasza: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, co się tłumaczy: Bóg z nami” (Mt 1,23). Dwa imiona, dwa znaczenia. Jezus – Bóg zbawia. Emmanuel – Bóg jest blisko. I tu jest sedno: Bóg nie zbawia „z daleka”, jakby wysyłał linę ratunkową z Nieba. Bóg wchodzi. Zamieszkuje. I właśnie ta bliskość jest zbawieniem.
I właśnie to stało się w życiu Józefa. Józef miał konkretny problem – Maryja była brzemienna, a on nie był biologicznym ojcem tego dziecka. Bóg nie zabrał tego problemu. Bóg wszedł w niego razem z Józefem. Emmanuel – Bóg z nami, w chaosie, w lęku, w niezrozumieniu. „Nie zostawiam cię. Jestem tutaj.” To nie jest Bóg, który macha różdżką i wszystko się układa. To jest Bóg, który mówi: „Idę z tobą. Będzie ciężko, ale nie będziesz sam.”
Bóg, który dźwiga razem z tobą
Znamy doświadczenie innego Boga, prawda? Boga użytecznego, Boga, który naprawia. Modlimy się: „Boże, ulecz”, „daj pracę”, „napraw ten związek”. I kiedy nie naprawia – myślimy: „Bóg mnie opuścił”. A może Bóg jest – tylko nie tak, jak chcieliśmy? Może nie przyszedł rozwiązać problemu, ale wejść w niego razem z nami? To nie jest Bóg, który usuwa ciężar. To jest Bóg, który dźwiga go razem z tobą. I właśnie to jest zbawienie – nie rozwiązanie, ale obecność, która pozwala nieść.
Józef to przeżył na własnej skórze. Nie zrozumiał tego intelektualnie – zrozumiał egzystencjalnie, przez doświadczenie. Nie tylko uwierzył w Boga – wpuścił Go do swojego życia. Dosłownie. Do swojego domu, do swojej rodziny, do swojego chaosu. I w tym wpuszczeniu, w tej odwadze przyjęcia Boga jako bliskiego, jest jego sprawiedliwość. Bo Bóg bliski zobowiązuje. Bóg daleki – w niebie, w abstrakcji, w doktrynie – można trzymać na dystans. Ale Emmanuel, Bóg-z-nami, wchodzi do domu i pyta: „Co teraz zrobisz?” Józef miał odwagę wpuścić Go.
Wstać i zaufać
„Józef, zbudiwszy się ze snu, uczynił, jak mu polecił anioł Pański, i przyjął swoją małżonkę. Lecz nie obcował z nią, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus” (Mt 1,24-25). Co robi Józef? Nic nie mówi. W całej Ewangelii Mateusza nie ma ani jednego słowa Józefa, żadnego komentarza, żadnego tłumaczenia. Po prostu wstaje, przyjmuje Maryję, nazywa dziecko Jezus. I tyle.
Józef przyjął Maryję do domu i tym samym przyjął Emmanuela – Boga, który przyszedł zamieszkać wśród nas. Nie wiedział wszystkiego, bał się, ale zaufał i wstał. Bo wiedział – czy może raczej uczył się wierzyć – że Bóg zbawia nie z daleka, ale z bliska. Że zbawienie to nie rozwiązanie, ale obecność.
Józef był sprawiedliwy, bo szukał woli Bożej.
Józef był odważny, bo działał mimo lęku.
Józef został ojcem Jezusa, bo miał odwagę nazwać Go.
Józef był świadkiem Emmanuela, bo wpuścił Boga do swojego życia.
Józef wstał, milczał i zaufał. I to wystarczyło.


