Rozczarowanie
Gdyby ktoś szukał w Biblii wzoru patriarchy — głowy rodziny, która naucza, karci, stawia wymagania i egzekwuje posłuszeństwo — Józef byłby rozczarowaniem.
W całej Ewangelii Mateusza nie wypowiada ani jednego słowa. Żadnego dialogu z Maryją, żadnego pouczenia dla dorastającego Jezusa, żadnej modlitwy wypowiedzianej na głos. Cztery razy zjawia się anioł. Cztery razy Józef otrzymuje polecenie. Cztery razy wykonuje je w milczeniu.
Na pierwszy rzut oka wydaje się bierny. Jakby tylko reagował na okoliczności, jakby nie miał własnej woli, własnego planu, własnego głosu. Ktoś mógłby powiedzieć: to nie jest ojciec — to posłuszny wykonawca poleceń.
A jednak im uważniej patrzę na tę postać, tym wyraźniej widzę coś przeciwnego.
Odwaga w nocy
Anioł mówi: “Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę, i uciekaj do Egiptu”. Grecki tekst jest niemal wojskowy: egertheis, paralabe, pheuge, isthi. Wstań, weź, uciekaj, pozostań.
I natychmiast: “On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu”.
To nie jest bierność. To decyzja. W środku nocy, bez przygotowania, bez gwarancji — wstać, zabrać rodzinę i ruszyć w nieznane. Józef nie ucieka jak tchórz. Józef działa jak ktoś, kto rozumie powagę sytuacji i bierze odpowiedzialność.
Anioł przychodzi we śnie. Ale sen nie bierze się znikąd. Sen jest efektem tego, czym żyjemy na jawie — naszego myślenia, przeżywania, zmagania się z rzeczywistością. Józef nie dostaje objawienia w próżnię. Anioł trafia na grunt przygotowany przez wysiłek rozeznania. Na człowieka, który już pracuje nad problemem, który szuka rozwiązania, który jest gotów działać.
Kilka wersetów dalej Mateusz pokazuje to jeszcze wyraźniej. Gdy Józef słyszy, że w Judei rządzi Archelaos — syn Heroda, równie okrutny jak ojciec — “boi się tam iść”. Ewangelista używa czasownika phobeomai: Józef analizuje, waży ryzyko, odczuwa lęk. I dopiero potem przychodzi wskazówka we śnie.
Wiara nie wyklucza lęku. Posłuszeństwo nie wyklucza myślenia. Ale jedno i drugie wymaga odwagi: odwagi, żeby słuchać; odwagi, żeby działać; odwagi, żeby wstać w nocy i ruszyć w nieznane z tymi, za których jesteś odpowiedzialny.
Wzorzec, którego nie rozumiemy
Tyle dziś mówimy o kryzysie rodziny. O rozpadających się małżeństwach, nieobecnych ojcach, zagubionych dzieciach. I często rezygnujemy z szukania wzorców w Piśmie — bo wydaje nam się, że jest z nami tak źle, że nie powinniśmy się nawet porównywać. Że Święta Rodzina to ideał tak odległy, że rozmowa o nim brzmi jak kpina z naszych zmagań.
Tyle że ten “ideał” wygląda inaczej, niż go sobie wyobrażamy.
Owszem, Maryja jest bez grzechu. Owszem, Dziecię jest Synem Bożym. Ale spójrzmy, co ta rodzina przeżywa u Mateusza: nocna ucieczka przed mordercą. Lata emigracji w obcym kraju. Powrót w niepewność — tyran nie żyje, ale jego syn może być równie groźny. Ciągłe decyzje podejmowane bez pełnej informacji. Lęk. Prowizorka. Ostatecznie — osiedlenie w Nazarecie, miejscowości tak małej i pogardzanej, że Natanael powie później: “Czy może być co dobrego z Nazaretu?”.
Mateusz nie idealizuje. Pokazuje rodzinę w kryzysie. I właśnie tę rodzinę Kościół nazywa świętą.
Może zatem problem nie w tym, że nasze rodziny “nie dorastają” do wzorca. Może problem w tym, że źle ten wzorzec rozumiemy.
Dwie ślepe uliczki
Gdy rzeczywistość wymyka się spod kontroli, szukamy rozwiązań. I zazwyczaj wahadło wychyla się w jedną z dwóch stron.
Pierwsza: powrót do “porządku”. Przywrócić patriarchat, twardą rękę, hierarchię, w której ojciec rządzi, a reszta słucha. Posłuszeństwo bezwzględne. Dyscyplina egzekwowana siłą. “Bo tak było zawsze, bo tak jest w Biblii, bo inaczej się nie da”.
Druga: rezygnacja z odpowiedzialności. Skoro stary model nie działa, to może nie narzucać niczego? Niech każdy robi, co chce. Niech dzieci same decydują. Niech wszyscy będą “szczęśliwi” — cokolwiek to znaczy. Byle nie konflikt, byle nie wymagania, byle spokój.
Twardy patriarchat albo miękkie “róbta co chceta”. Kontrola albo abdykacja. Przemoc albo obojętność.
Józef nie pasuje do żadnej z tych opcji.
Nie jest patriarchą, który dominuje i wymusza posłuszeństwo — milczy, nie poucza, nie karci. Ale nie jest też nieobecny, bierny, zdystansowany. Wstaje w nocy. Bierze odpowiedzialność. Działa, choć nie ma pewności. Chroni, choć sam się boi. Jest obecny — nie jako władca, ale jako opiekun.
Pseudoteologia rózgi
W poszukiwaniu “biblijnego porządku” niektórzy sięgają po teksty, które wydają się legitymizować przemoc. Cytuje się Księgę Przysłów: “Kto żałuje rózgi, nienawidzi syna”. I buduje się na tym całą teologię dyscypliny, w której bicie dziecka staje się aktem posłuszeństwa Słowu Bożemu.
Tyle że to nie jest egzegeza. To pseudoteologia — projekcja naszych lęków i bezradności na tekst. Wyrywanie zdań z kontekstu, żeby uzasadnić to, co chcemy robić.
Nowy Testament mówi coś zupełnie innego.
Paweł w Liście do Kolosan — w tekście czytanym właśnie w tę niedzielę — pisze: Mē erethizete ta tekna hymōn. “Nie rozdrażniajcie dzieci waszych”. Czasownik erethizō oznacza: prowokować, drażnić, doprowadzać do złamania. A zaraz potem wskazuje skutek: hina mē athymōsin — “aby nie traciły ducha”.
Athymeō — być pozbawionym thymos, wewnętrznej energii życiowej. Być zgaszonym. Złamanym.
Paweł pisze to w kulturze, gdzie patria potestas była niemal absolutna. Ojciec mógł legalnie ukarać dziecko w dowolny sposób. I właśnie w tej kulturze Apostoł wprowadza kategorię rewolucyjną: odpowiedzialność rodzica za kondycję wewnętrzną dziecka. Nie za jego posłuszeństwo — za jego ducha.
Rodzic, który “wychowuje” przemocą, nie wychowuje. Gasi. Łamie.
A Józef? Pierwsza i najważniejsza rzecz, którą robi jako ojciec: chroni. Ucieka w nocy, ryzykuje emigrację, rezygnuje z planów — wszystko po to, żeby Dziecię było bezpieczne. Nie karci, nie dyscyplinuje, nie egzekwuje. Chroni.
To jest wzorzec. Nie “biblijna rózga”.
Troje w drodze
Łatwo przy tej okazji mówić tylko o Józefie. Ale Ewangelia konsekwentnie pokazuje troje: Dziecię, Jego Matkę i opiekuna.
Maryja w tej narracji również milczy. Nie słyszymy jej głosu, nie znamy jej lęków — choć przecież musiały być. Ale formuła powtarza się jak refren: “Wziął Dziecię i Jego Matkę”. Józef nigdy nie działa sam. Nigdy nie podejmuje decyzji w oderwaniu od tych, za których odpowiada. Bierze ich ze sobą — dosłownie.
Jest w tym coś istotnego. Józef nie jest samotnym heroicznym mężczyzną, który “radzi sobie”. Jest częścią triady, w której każdy ma swoje miejsce. Dziecię w centrum — chronione, noszone, najważniejsze. Matka obecna — milcząca, ale nieodłączna. Ojciec rozeznający i działający — ale zawsze z nimi, nigdy ponad nimi.
Może tu jest trzecia droga między patriarchatem a abdykacją. Obecność, która nie dominuje. Działanie, które nie jest samotne. Odpowiedzialność, która nie odcina od tych, których decyzje dotyczą.
Spoiwo
Skoro więc nie twardy patriarchat, nie miękka rezygnacja, nie przemoc, nie obojętność — to co trzyma rodzinę razem?
Paweł używa terminu, który warto przemyśleć. Pisze o miłości jako syndesmos tēs teleiotētos — “spoiwie doskonałości”. Słowo syndesmos w antycznej literaturze medycznej oznacza więzadło łączące kości. U filozofów — zasadę spójności kosmosu.
Paweł nadaje pojęciu nowe znaczenie. Tym, co trzyma rzeczywistość w całości, nie jest ani żelazna dyscyplina, ani kosmiczny logos. Jest agapē — miłość jako codzienna praktyka trzymania razem tego, co chce się rozpaść.
Lista tego, co się na nią składa, jest konkretna. Splanchna oiktirmou — dosłownie “wnętrzności współczucia”, coś co czujesz w brzuchu, nie tylko w głowie. Makrothymia — “długi oddech”, cierpliwość jako zdolność do nieeskalowania. Praÿtēs — łagodność, która nie jest słabością, lecz siłą, która nie musi się popisywać.
I jeszcze jedno: anechomenoi allēlōn — “znosząc jedni drugich”. Paweł nie pisze: będzie łatwo i przyjemnie. Pisze: będzie coś do znoszenia. Będą konflikty, zarzuty, ciężar.
To nie jest idealizacja. To realizm. Ten sam, który widzimy u Mateusza — rodzina w drodze, w lęku, w ciągłym podejmowaniu decyzji bez pewności. Święta nie dlatego, że doskonała w naszym rozumieniu. Święta dlatego, że spoiwo trzyma.
Nazaret
Józef osiadł w Nazarecie. Miejscowości tak małej, że nie pojawia się w Starym Testamencie ani razu. Tak pogardzanej, że stała się przysłowiowa. I właśnie tam — mówi Mateusz — “wypełniło się słowo Proroków”.
Rodzina nie musi być spektakularna, żeby być święta. Nie musi być wolna od kryzysu. Nie musi pasować do żadnych wyobrażeń — ani tych o patriarchalnym porządku, ani tych o bezkonfliktowej harmonii.
Potrzebuje ojca, który słucha zanim powie — i ma odwagę działać, gdy trzeba. Matki obecnej w drodze. Miłości, która działa jak spoiwo — niewidoczna, ale trzymająca. Cierpliwości, która jest długim oddechem. I decyzji podejmowanych w nocy, gdy nie ma pewności, ale jest odpowiedzialność.
Józef milczy do końca. Ostatni raz widzimy go, gdy osiada w Nazarecie — potem znika z kart Ewangelii. Nie wiemy, kiedy umarł. Nie znamy jego ostatnich słów, bo nie znamy żadnych jego słów.
Wiemy tylko, że był. Że robił, co do niego należało. Że Dziecię mogło dorastać w bezpiecznym domu.
Czasem to wystarczy. Częściej, niż nam się wydaje.


